
No chętni są, jest dobrze. Nie ma to jak wyjazd w gronie przyjaciół. A jak w gronie przyjaciół, no to może Brylanciki z Kórnika, no i fajnie kilku się znalazło. Czyli jest tak: jedzie Drużyna Szpiku z Brylantami. W trakcie rozwijania się pomysłu i przetasowań personalnych docelowo pojechał Brylant z malutką - ale jakże silną- grupą Szpików. Aha i rodzynkiem z Altomu. Przez 4 miesiące trwały konsultacje, jak pozałatwiać wszystkie formalności z Italią- wszakże legendarny jest już bałagan panujący w sprawach formalnych z tym krajem. Nie zawiedliśmy się: rzeczywiście kombinacji było co niemiara. Koniec końców wszystko jakoś wyszło.
18 marca rozpoczęła się przygoda przez wielkie PRZ. Wylot
mieliśmy z WRO, więc trzeba było dojechać autokarem (wszak było nas 30 osób
płci obojga- biegaczy i niebiegaczy). Dojazd trwał krótko z racji wspaniałej
atmosfery, lot też jakby na luzie i po chwili lądowaliśmy na Ciampino. A tam niespodzianka.
Transport dla naszej 8- osobowej Drużynowo- Altomowej ekipy już na nas czekał-
no niesamowite, jak nie we Włoszech. Jazda na trasie lotnisko- apartament
okazał się rollercoaster`em, kierowca to istny szatan nie kogut. Potem okazało
się, że tak tu się jeździ. Szybciej niż normalnie dojechaliśmy do apartamentu,
tam przekonaliśmy się, że jesteśmy jednak w Italii, na dowóz kluczy czekaliśmy
jakieś 20 minut. Koniec końców rozlokowaliśmy się i... nadeszła pora na relaks.
Kolejnego dnia rozpoczęliśmy od jazdy do dzielnicy EUR do
miasteczka maratońskiego zarejestrować się. Oczywiście wiedząc o tym, że nadal
znajdujemy się we Włoszech założyliśmy sobie, że całe dopołudnie będzie
zmarnowanie. Wsiedliśmy do metra i po wyjściu z niego szok: pierwsza z wolontariuszek
wręczyła nam mapkę dojścia do budynku rejestracji (jakieś 1 km) i wszystko wytłumaczyła po
angielsku. Rejestracja i wydanie pakietu trwało coś ze 3 minuty- no po prostu
nienormalne. Z plecakami i pakietami weszliśmy do raju biegaczy (nasze Panie były
nie wiedzieć czemu jakby mniej zainteresowane), czyli na EXPO. Ciąg dalszy dnia
i kolejny poświęciliśmy na zwiedzanie wszystkiego co było do zobaczenia- nie
będę opisywał tego co widzieliśmy, bo nie jest to przewodnik, ale byliśmy
wszyscy zachwyceni.
Dzień maratonu: pobudka o 6:00 rano, typowe Reisefieber:
przedbiegowy rytuał i przed 8:00 podjechaliśmy metrem (w dniu maratonu dojazd i
odjazd za free) na start i to gdzie: pod Colosseum. Tam kolejny szok:
organizacja bez zarzutu. Jak po sznurku udaliśmy się do swoich stref. Chwilę
postaliśmy w międzynarodowym towarzystwie. Wszędzie biegacze - jak na jakimś
maratonie:) Tłumy nieprzebrane. Znalazły się też Brylanty. Bardzo miło upłynął
czas do startu. Podczas startu z rozstawionych głośników leciało „The Final
Countdown" grupy Europe, kto zna ten utwór na pewno wyobrazi sobie jakie to
było wspaniałe uczucie- kilkanaście tysięcy biegaczy z całego Świata rusza spod
jednego z najbardziej znanych zabytków w pełną wrażeń trasę przez Wieczne
Miasto.
Zawodowcy poszli jak konie po betonie do przodu, a ja z Kamilem
spokojnie noga za nogą pamiętając, żeby jedna z nich zostawała z tyłu
ustawiliśmy się z peacemakerami (swoją drogą prowadzili nie za fajnie) na luzik
4:45, a co tam nie będziemy ganiać w tych pięknych okolicznościach przyrody, no
jesteśmy przecież maratońskimi turystami. Trasa ruszyła spod Colosseum, dalej
wzdłuż Forum Romanum i pomnika Emanuela, za nim wiwatujący tłum naszych Pań,
specjalnie dla nich zwolniliśmy- a niech sobie popatrzą na swoich bohaterów,
dalej trasa wzdłuż Circo Massimo do Bazyliki Św. Pawła (sorki za błędy), tam
nawrót i bieg na Zatybrze (swoją drogą najbrzydszy - ale dobrze, że krótki-
fragment trasy), powrót nad Tybr, nawrót przy ustach prawdy i tam znów nasze
„pomponiareczki"- krótka sesja dla fotoreporterek i biegniemy dalej, mijamy
Zamek Św. Anioła i przez kolejny most wbiegamy do Watykanu. Wpadamy na Plac Św.
Piotra i już wiem po co to całe bieganie. My biegniemy, tłum wiwatuje, ogromna
Bazylika Św. Piotra przed nami - BEZCENNE.
Kilka zdjęć, mamy wszak mnóstwo
czasu (limit czasu na maraton to 7,5 godz, na połówce trzeba być po 3,5 godz).
Dalej biegniemy w kierunku i przy miasteczku olimpijskim z 1960 roku, grupa
jest cały czas rozradowana, wszyscy gadają, przeważa angielski i włoski, ja z
Kamilem rozmawiamy jednak po polsku - tak nam łatwiej. Włoscy peacemakerzy są
Włochami, tzn. zachowują się tak jak na nich przystało: przy każdej policjantce
lub wolontariuszce słuchać tylko „ciao Bella" lub „Bellismima", ach co za
nacja. My z Kamilem tylko oglądamy - piękne widoczki znaczy się oczywiście. A
propos wolontariuszy. Na popasach i gąbkach mnóstwo wolontariuszy, piekielni
sprawny naród, żadnych kolejek, tłoku, wszystko elegancko podane. Nawracamy na
kolejnym moście, wbiegamy w dzielnicę rekreacyjną, gdzie chwila oddechu od
zgiełku miasta. Może 5 km
względnego spokoju i wbiegamy na Starówkę, mijamy Fontannę di Trevi i Schody
Hiszpańskie (kolejne i kolejne foto) i spokojnie obiegając znów pomnik Emanuela
i Forum Romanum, jeszcze naokoło Colosseum i wpadamy na metę.
Sorki Kamil, że
ostatnie 200 metrów
nie wytrzymałem, ale miałem tyle sił, że chciałem sobie pofiniszować. Za metą
jeszcze zdanie chipów, odebranie medali, krótki pokaz artystyczny (taki tam
taniec :) dla oczekujących na mecie przyjaciół z Drużyny i Altomu i w dwóch
grupach ruszamy na kwaterę- zawodowcy, czyli Maciej, Krzysiek i Mariusz + część
dziewczyn per pedes, maratońscy turyści, czyli Kamil i ja+ kolejna część
dziewczyn metrem- jak już wspominałem jest za darmo, a my z Poznania przecież
jesteśmy. Powrót na kwaterę, obowiązkowy prysznic, jedzonko i coś tam do picia,
chwilka odpoczynku i na wieczorny spacerek. A co tam- przebiegliśmy tylko 42 km z okładem. Pięknie oświetlona Fontanna
di Trevi- może nie BEZCENNE, ale PIEKIELNIE DROGIE (nie wszystko może być
bezcenne).
Poniedziałek i wtorek to kolejne dni zwiedzania, w tym Watykan- wspaniałości, oj wspaniałości.
VENI, VIDI, VICI!
We wtorek po południu odbył się transfer w drugą stronę (odwrotność czwartku). Na lotnisku spotkanie z Brylantami i czas na planowanie kolejnych startów.
Podczas pobytu w Roma zaplanowaliśmy kolejne wyjazdy. Propozycje to: Lizbona w grudniu 2010, Barcelona w marcu 2011, może Londyn w 2011- fajnie by było.
Ten wyjazd pokazał, że nasza Drużyna to DRUŻYNA, cały czas byliśmy on-line w kontakcie z przyjaciółmi w ojczyźnie, zainteresowanie było przeogromne. Oba dostępne w apartamencie komputery grzały się do czerwoności, to było wspaniałe. Dobrze, że trafiłem do tej społeczności i mam nadzieję, nie jestem pewien, że kolejne wyjazdy będą jeszcze bardziej udane. Dziękuję wam wszystkim- Drużyno Szpiku, Brylancie Kórnik i Altomie.
{moscomment}